Dzień 9
Niebo o dziesiątej nie napawa optymizmem. Walter uczył, że cumulusy tak wcześnie niekoniecznie są dobre. Naprawiam drzwi chaty i podchodzę czterysta metrów. Rozlane chmury są poniżej szczytów. Na grani kolejne góry mają po 2800m npm. Czekam i lecę albo schodzę do cywilizacji. Po jedenastej niebo zaczęło się klarować, odpalam około południa, po drugim cumulusie, który wyskoczył w pobliżu. Początek dosyć trudny, ale potem zaczęło działać jak w najlepsze dni. Przed jeziorem La Durance muszę trochę zwolnić i podkręcić do chmury. Pierwszą nogę jeziora przeskakuję bez problemu. Za drugą jestem dosyć nisko, a kitesurferzy nie wróżą nic dobrego. Będzie wiało. Kolega, który poleciał na północny zachód nie daje rady przebić się pod wiatr i ląduje. Ja łapie każde beskidzkie zero i daje się znieść na północy wschód. Dobijam do wystawionego na wiatr zbocza i wykręcam chmurę z szybowcami. Przebijam się kilkanaście kilometrów na zachód pod silny wiatr. Kilka razy myślałem, że padnę pod supermarket, gdzie kupowałem Oranginę rok temu, ale mocna terma pomaga. Po przebiciu się na stoki bardziej wystawione na zachód warun robi się maślany i bez problemów lecę na północ kręcąc przyjemne kominy. Przeskoki nie sprawiają problemów, wieje max 2m/s. Osiemdziesiąt kilometrów na liczniku. Sielanka.Zaraz po przeskoku jadąc po trawiastym zboczu czuję luz na linach. Głowa w górę, glajta nie ma. Wije się daleko za plecami. Nie patrząc na ziemię rzucam spadochron ratunkowy i po chwili jestem na ziemi. “I ch** i cześć” tak bym pomyślał, gdybym miał dwie sekundy więcej. Koperta spada dziesięć metrów dalej.Co by było, gdybym nie trenował odruchów? Nie wizualizował rzutu paką? Myślał za długo? Miał pakę pod tyłkiem, a nie we frontkontenerze? Reagował na stres paraliżem? Przekładał sterówki, aż za nadgarstek? Małe treningi, małe przewagi. Życie albo…Przeleciałem 82km.
Day 9
Sky at 10 am doesn’t look optimistic. During the course Walter said that clouds so early are usually not so good. I’m fixing hut doors and hike 400m up. Flat, gray clouds are hanging under the tops of the hills. I’ll wait and fly or walk down to civilization. After 11am it’s starting to clear up. I take off after the second cumulus has appeared on my ridge. The beginning is quite hard, but then it’s working great. I slow down before lake La Durance. I need to climb as high as I can. I’m gliding over the first leg of the lake. After the second one I’m quite low and the view of kitesurfers on the lake means no good for paragliders. It’ll be windy. One guy who chooses upwind way to NW is landing now. I’m catching some zeros and drifting towards upwind slope of the hill. My plan is working and I’m thermalling with sailplanes. Next I’m trying to fly to NW with very strong headwind. A few times I’m prepared to fly to the bottom of the valley to the supermarket store, where I was last year. Strong thermals help me and now I’m on more west facing slopes. It’s easy to fly now. I can relax. Jumps between hills are easy. Eighty kilometers on my vario.Just after the last jump over the valley, at a grassy slope I feel loose lines. My head is going up. I can’t see my glider. It’s far behind me in a snake shape. I don’t think long and throw the rescue chute. Two seconds later I’m on the ground.What would’ve happened if I didn’t train rescue throwing? Didn’t visualise that? Thought too long? Rescue under my ass instead of frontcontainer? What if I was paralyzed because of stress? What if I flew with toggles far behind my wrists? Little trainings, little advantages. Life or…82km of flying today.