Dzień 27
Wypilem za dużo kofeiny przed podejściem i nie mogłem zasnąć. Po niebie latają spadające gwiazdy i inne kosmiczne obiekty. Przez całą noc coś łaziło dookoła obozowiska. Dopiero przed północą złapałem to w świetle czołówki. Coś wielkości wiewiórki, oślepione kwiczy jak mała świnia. Nie chce mi się wstawać jak jest zimno. Wyłączyłem budzik o 7:30. Jeszcze piętnaście minut. No i słońce obudziło mnie o jedenastej, więc kolejnego tysiąca chyba nie podejdę. Zwijam się w kilka minut i po chwili jestem pod schroniskiem ze startowiskiem. Są tandemiarze. Pytam gdzie tu się ląduje. Typ w kasku redbulla odpowiada, że na lądowisku i odwraca się plecami… Łydki nie ma, może jakiś acro cwaniak.Startuję i szybko się okazuje, że południowo-wschodnie zbocza to zawietrzna, a kilka glajtów lata po przeciwnej stronie doliny. Wykręcam się, przeskok, zaczyna działać wiatr dolinowy w przeciwnym kierunku, niż ten pod chmurami. Nie umiem dzisiaj się skupić. Nie wiem gdzie jest komin, gdzie zakręcić, gdzie wypadłem, gdzie mnie znosi. W ogóle nie czuję co robi glajt, a co pociągnę sterówkę to się rozbujam. Część mózgu odpowiedzialna za latanie jest wyłączona. Stwierdzam, że nie będę z tym walczył. Glajt to niby EN-D z wydłużeniem 6,9, ale jest trochę idiotoodporny. Wyluzowuję ciało, w kominach łapie taśmy i nie przeszkadzam. Dopiero przed szesnastą, gdzieś na Kiełbasie odżyłem. Napisałbym, że Kiełbasę i Karkonosze na trasie klasycznego trójkąta FAI z Grente wymyślił Zupa, ale zaraz ktoś mnie poprawi.Dosyć mocno wiało, było turbulentnie, ale jak wyskoczyłem z doliny Merano za przełęcz i zobaczyłem Vipiteno to poczułem się jak nad swoimi górami. Kiełbasa jak to Kiełbasa, działa albo nie działa, wysoka ale płaska. Trzeba kręcić wszystko. Potem Kronplatz, nie widziałem tablicy z X-Alps do podpisania to nie lądowalem, a do domu się jeszcze nie wybieram . Za Kronplatzem przedłużony zlot wzdłuż Dolomitów z kilkoma małymi kominami i po stu kilometrach ląduję gdzieś pod granicą ITA-AU.Jutro ma wiać dużo mocniej, potem waruna nie widać, więc pospaceruję sobie gdzieś przez Tre Cime w kierunku Pieve d’Alpago.
Day 27
I drank to much caffeine before uphill walk and I couldn’t fall asleep. I’m watching falling stars and other moving objects on the sky. Something has been walking around my camp for a long time. Just before midnight I catch it in the beam of my headlamp. It’s squirrel size and blinded by the light it starts to squeal like a tiny pig.I don’t like to get up when it’s chilly. I turn off my alarm at 7:30. Just fifteen minutes more… Sun wake me up after 11am so I think I won’t hike up to the top. I collect my gear fast and go to thecrestaurant with takeoff just above my camp. There are a few tandem pilots here. Not very friendly. When I ask them where they land they respond ‘at the landing field’. I take off abd immediately realise that I’m on lee side and all paragliders are on the other side of the valley. Thermal, glide to the other side and I start to fly to Vipiteno. I can’t catch my flow today. I don’t know where thermal is, where I should turn, where I fall off. I don’t feel glider movements and I start to swing every time I touch a brake handle. Flying part of my brain is deactivated. I decide that I won’t fight it. I chill out myself and let my glider fly. It’s 6,9 EN-D, but it’s a little bit idiotproof. I start to feel better just before 4pm. It is quite windy and turbulent but when I jump over pass between Merano valley and Vipiteno I start to feel at home. Flight into Krontplatz and Dolomites is slow but easy. No X-Alps signboard on the top so I don’t need to land there. After that I can’t catch anything good so I make a long glide with some small thermals somewhere to the ITA-AU border. Tomorrow it’ll be more windy so I decided to walk south to Pieve d’Alpago direction through Tre Cime national park.