Dzień 6
Rozbiłem się na małej górce nad wsią. Ławeczka, kapliczki po drodze. Leżę między niskimi krzaczkami przykryty ciemnozieloną płachtą. Kaptur na głowie, wystaje tylko nos i oczy. Zakamuflowany niczym żołnierz z wojny w Wietnamie. Tuż przed północą słyszę kroki. Zbliża się. Jest prawie pełnia, ale nie ma szans mnie zobaczyć.- Bonjour – mówię lekko zaskoczony. – Bonjour – odpowiada jak gdyby nigdy nic nawet nie odwracając głowy.Dzisiaj wieje mistral, jutro ma wiać jeszcze mocniej. Latanie zapowiadają tylko na wtorek. Nie ma sensu, żebym się stąd ruszał. Poszedłem tylko 2,5km nad jezioro, gdzie zostanę albo wrócę do wsi na wieczorną pizzę i kawę. Wieczorny dopisek: nad jeziorem zagadał mnie instruktor paralotniowy. Pokazał gdzie jest chata na zboczu góry nad jeziorem. Nad chata jest startowisko. Jadą jutro latać do St Andre. Mówi, że nie będzie wiało, ale cztery moje prognozy pokazują 10m/s… jutro tam pójdę. Zawróciłem po 10 metrach podejścia i poszedłem do wsi coś zjeść. Czterdzieści minut, to blisko. W połowie drogi zaczęło padać, ale wracał nie będę. Na miejscu okazało się że zjeść się nie da, bo zamknęli. Tankowanie wody, zarzucam poncho przeciwdeszczowe i zawracam. Po piętnastu minutach mija mnie auto. Mocno zwalnia i po kilkuset metrach zawraca. Mija drugą stroną i znów po kilkuset metrach zawraca. Jadą w moją stronę. Odwracam się i gestem pytam o co chodzi. Stają i mówią, że jak się wcisnę to mnie podwiozą. No chyba się nie wcisnę, bo auto typu mikro, tył zawalony szpejem, wystają jakieś takimi czekany. Jedyna wolna przestrzeń była na kolanach pasażera i miedzy kierowcą i kierownicą. Mówię, że nie pada mocno i dam radę, mam tylko 20 minut do wiaty. Świry, podziękowałem, pojechali, popukałem się się w głowę. Nie mam okularów. Zostawiłem je we wsi przy wodopoju… Tak sobie dołożyłem dwie godziny łażenia w deszczu po nic…
Day 6
I set up my camp at a small hill above the village. There’s a little bench and some chapels. I’m laying down among very small bushes covered with my dark green poncho. I have hood over my head so just my nose and eyes are visible. I’m camouflaged like an Vietkong soldier. Just before midnight I’m hearing steps. He’s closer and closer. It’s almost full moon but He has no chance to spot me.- Bonjour – I say, a little bit surprised.- Bonjour – He responds, without any movement of his head.Today Mistral wind is still active. Tomorrow it’ll be even stronger. Tuesday night will be the first flyable day. I don’t have to move anywhere. I just hike 2,5km to the nearest lake and I’ll stay here or come back to the village in the evening for a pizza and espresso.Evening postscript: I meet a paragliding instructor at the lake. He showes me a small shepherd hut in the middle of the hill at which I’ll find take off. They are going to fly at St Andre tomorrow. He says the wind won’t be too strong, but four of my forecasts show 10m/s. I’ll go there tomorrow… I turn back after ten meters of uphill and change my direction to the village to eat something. It’s just fourty minutes. In the middle of the way it starts to rain, but I won’t go back. At the place I discover I won’t eat today because it’s closed. After refilling water I put on my rain poncho and head back to the lake. After fifteen minutes a car is passing me slowing down very much. After some hundreds of meters it’s turning back, passing me again and again turning back after some hundreds of meters. I’m turning back and asking with a wtf gesture? They stop and a guy tells me they can drive me anywhere if I’ll be able to sit in. Micro car, two guys, a lot of gear at the back, some crampons and ice axes. No way to put even a needle in. The only free space is on passenger knees and between the driver and the steering wheel. I say it’s not raining that much and I have just 20 minutes to my camp place. Crazy guys, I knock my head and realise I forgot my sunglasses from water tap… So this way I added myself two hours of walking in the rain…