Po wyprawie napisałem artykuł do gazety Vario. Wersje są dwie – lewa (biała) i prawa (pomarańczowa). Można czytać pionowo – jednym ciągiem lub dzień po dniu. Układ strony na telefonie może nie być poprawnie wyświetlony.
Wstęp
Pierwszy kontakt z paralotniarstwem zacząłem od „chcę latać biwakowo” powiedzianego do białostockiego instruktora przed zapisem na kurs… Aktualnie to mój trzeci sezon latania. Pierwszy zakończył się na dwutygodniowym wyjazdem na Słowenię z Walterem, urywaniem się na przeloty od drugie dnia, lądowaniem na polankach w lesie. W drugim przeprowadziłem się w Beskid Wyspowy, 130h w powietrzu, w tym nalatałem 60h… Wieczorem przed wyjazdem pakuję sprzęt paralotniowy, który od samego początku kompletowałem pod kątem wagi – 11 325g do latania „na co dzień”, 2000g ubrań oraz część wyprawowa, pamiątki z rowerowych wypraw „ultralight”- śpiwór, kuchnia, namiot, kijki itp. – 1852g. Razem z 3L wody i 3kg jedzenia plecak waży 19,2kg.
Na Camp Gabrje dojeżdżamy wieczorem. Jutro rozpoczynają się PMP. Zjechało się tu wielu znajomych, integrujemy się do późnej nocy. Podpytani o wskazówki Klaudia i Chrząszcz chętnie opowiadają o różnych sztuczkach i opcjach – 200km do Bassano czy Levico Terme, 250km do Insbrucka, zawietrzne, wiatry dolinowe, granie rozdzielające masy powietrza, różne poziomy podstaw… Czołówka polskiego paralotniarstwa chyba nie jest świadoma, że nigdy w górach nie robiłem dalekich przelotów.
– Oglądałeś „Małego Księcia”? Świat dorosłych jest smutny. Świat liczb, zaplanowany dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Szybciej, dalej, wyżej, lepiej, ale nie to jest najważniejsze…
Dzień 1
Startuję z Lajnara, to będzie dzień na 200km, zjechało się tu sporo polskich przelotowców. My jednak jesteśmy spóźnieni, pierwsi od trzydziestu minut są już w powietrzu, do tego jakaś dziewczynka targana wiatrem blokuje start. Wykręcam się nad pierwszym szczytem, wieje delikatny wschód. Lecę utrzymując się jak najwyżej. Mijam Kobalę, Krn, na masywie Stola tak jak uczył Fragles – lekka belka, z kontrolnym podkręcaniem, aby mieć wysokość na przeskoki. Za Gemoną nie znam najlepszej linii przeskoku, spadam nisko i łapię komin na 500m nad środkiem jeziora. Podkręcone 300m pozwala na dolot do zbocza. Niecałe 10km bez możliwości lądowania i widok Zupy wracającego nisko środkiem doliny wystarcza, żeby zmienić moje plany i odbić na południe. Po ponad godzinie kombinowania, po 25km zygzaku nie mogę się przebić w kierunku przedpola i ląduję z tyłu góry, 4km od startowiska nad Travesio. Jest 15:40, a ja przeleciałem tylko 105km… Dwie godziny zajmuje spakowanie i przejście na południowe stoki, tam szpeję się i po 20 minutach ląduję 7km dalej, 300m wyżej na startowisku w Meduno. Na 273g kijkach Black Diamonda rozbijam 535g namiot Arrizon, podłoga to cienka folia spożywcza, na to glajt zamiast materaca i 490g śpiwór z puchem z najlepszych polskich gęsi – Cumulus X-lite 200. Kolację gotuję na 48g palniku Fire Maple 116T, w 96g garnku Tibetan Titanium 1300.
Dużą grupą wchodzimy na Lajnar, część pilotów kręci pierwsze bąble. „Dziękuję bardzo!” krzyczy śliczna blondynka z uśmiechem od ucha do ucha, której pomagam podtrzymując za uprząż przy pierwszym starcie w górach. Lecę powoli do przodu podkręcając co się da i czekając na znajomych. Wspólnie mijamy Krn, Stol, Fraglesa, wracającego do komina z miejsca, gdzie nie dało się już lecieć bez zakręcenia kółka. Rozpoczynając lot przez szeroką dolinę żegnam się machając do Jaśka i Wingera. Na przeskoku nie znajduję żadnego komina, ale widząc zielonego Cayena z pilotem w niebieskiej kurtce lecę pewnie dalej. Po wykrętce znad jeziora i chwili lotu w wysokich górach w dosyć ostrej termie uznaję za częściowo słuszną teorię „nie lataj w miejscach bez możliwości lądowania”. Odbijam na południe mocno myśląc przy wytyczeniu trasy pod kątem wiatru dolinowego, gradientowego, kąta padania słońca. Za grupkami Sępów prawie dolatuję do Travesio. Ląduję na zawietrznej, zrobiłem pierwszą stówkę w górach! Słońce jest jeszcze wysoko, mam czas, żeby przejść na południowe stoki i znaleźć idealne startowisko na jutro. Po krótkim marszu przechodzę na nawietrzną. Zielone łąki, lekki wiatr, łopocząca wstążka. Jest prawie 18, ale szpeję się szybko i na żagluję drapiąc tyłkiem po trawie, zza rogu wyłania się kilkadziesiąt glajtów. To Meduno! Ląduję na startowisku, dostaję piwo od dryndzących tu przez cały dzień Niemców i oglądam zachód słońca.
https://xcportal.pl/node/102230
https://xcportal.pl/node/102246
Dzień 2
Zaspałem, glajty kręcą się nad górką. Szybkie śniadanie, start i drynda przez półtorej godziny 200-300m nad startowiskiem… Lepiej nie będzie, a muszę dzisiaj przeskoczyć strefę w Aviano. Odklejam się od górki i ląduję 10km dalej. Trzeba było rano zrobić zlota i iść pieszo… Łapię stopa do Aviano, wchodzę na górę, ale jest już tak późno, że wykorzystuję 300m przewyższenia lądując na zboczu dwa kilometry dalej. Przez cały dzień w linii prostej przesunąłem się o 20km…
Słońce powoli ogrzewa namiot, ptaki śpiewają, kursanci robią poranne zloty z dolnego startowiska. Zbieram się powoli, kilka wypraw rowerowych nauczyło mnie, że mniej równa się więcej. Ubrań nie dubluję, po praniu śmierdzącej koszulki mogę chodzić w bluzie, spodenki do biegania mają wbudowane majtki, a chustka jest kominiarką, czapką do spania i ręcznikiem.
– Warun jest! – krzyczy pierwszy Niemiec poznany wczoraj wykręcając się nad górkę.
Na zebranie niewielu gratów wystarczy mi kilkanaście minut. Nie spieszę się z odlotem od góry, w niskich górach nie widać cumulusów, jutro będzie padać, a do Pieve D’alpago jest blisko. Po długim kręceniu w miejscu stwierdzam, że szkoda czasu i lecę na przedpole do głównej drogi. Na stopa łapię dziadka, z którym dogaduję się słowami „links, rechts, stop, grazie”, Afroamerykanina w szałowym, żółtym stroju w cętki i matkę z dwójką dzieci wjeżdżającą w bramę domu „Mam godzinę, gdzie Cię zawieźć?”. Wystarczy pod górkę.
http://xcportal.pl/node/102388
Dzień 3
Rano szybki zlot, Amerykanie z bazy wojskowej nie strzelali, ale karma czuwa i ostrzega kłami wyżła niemieckiego, lądującymi na prawej łydce. Później po 20km marszu pod górę przez dwie godziny siedzę w metalowej rurze na przełęczy. Lepszej drogi na łapanie stopa nie mogłem wybrać, przejechały cztery auta. Na przełęczy przeczekuję burzę licząc sekundy między błyskiem i dźwiękiem. Zbliżała się szybko, ale poszła w dolinę…
Maszerując czwartą godzinę w deszczu zaczynam doceniać ilość wysiłku włożoną przez startujących w X Alps. Mam dość dzisiejszego dnia, a wg wyścigowego tempa powinienem dołożyć jeszcze do tego 150km lotu i przebieżkę wieczorem, niesamowite. Na szczęście te zasady na moim wypadzie nie działają i mogę zapakować się na pakę terenówki jadącej pod bar w centrum Pieve D’alpago. Kelnerka klepie w ramię na przywitanie, czas za szybko mija i pora poszukać łąki nad miastem.
http://xcportal.pl/node/102656
Dzień 4
Znów wygląda to kiepsko, startowisko przykrywają chmury, do zrobienia prawie 1000m do góry, a jest południe. Podstawy są tak nisko, że nie ma szans na przeskok doliny w kierunku Feltre. Odpalić na godzinny oblot okolic udaje się dopiero o 15:30.
Lokalny lot kończę w dolince kilkadziesiąt metrów pod oficjalnym lądowiskiem. Podjeżdża busik z pilotem zwożącym kursantów „Wszystko ok? Zbieraj się, jedziemy na piwo.” W lataniu podobno najwięcej nauczą koledzy np. Arek twierdzi, że po przelocie, gdziekolwiek by nie doleciał otwiera piwo, potem drugie, potem… , a rano budzi się w domu. Pora przetestować, po pierwszym mój telefon ląduje za barem, po drugim glajt trafia na pakę pickupa, po trzecim zostaję wysłany z dychą w kieszeni po panini do miasteczka, a po czwartym lokalny guru twierdzi, że trasa, którą bracia Valicowie latają trzysetki jest bardziej ryzykowna, niż lot południem przez aktywną strefę Aviano – wystarczy nie dać się złapać.
http://xcportal.pl/node/102697
Dzień 5
Support pogodowy prognozuje podstawy na 2800 i lekki wiatr z zachodu. Dzień zapowiada się co najmniej tak samo dobrze jak pierwszy, 120km do Tolmina nie powinno być problemem. Odpalam przed południem, przez godzinę czekam na komin, w końcu przeskakuję na północ na standardową trasę na długie przeloty. Średnia prędkość jest kiepska, bo muszę kręcić co się da. Dolatuję do miejsca, w którym kilka dni wcześniej odbijałem na południe, wiem czego mam się spodziewać. Na zachodnim zboczu San Simeone wiatr wzmaga się na tyle, że nie jestem w stanie lecieć do przodu, ląduję na małej polanie w lesie. Jest 16, 1000m przewyższenia na San Simeone podchodzę w 5 godzin ściągając z nóg nie przesadzając – co najmniej 100 kleszczy.
Teleport chyba zadziałał, bo wieczór skończyłem jedząc kolację z Bułgarami w schronisku Marcusa, lokalnego instruktora i opiekuna startowiska. Startowisko widzę z okna. Po pierwszych kilometrach wiem, że lot wysokimi górami będzie lepszą opcją, na przedpolu Alp chmury są kilkaset metrów niżej. Po kolejnym odcinku bez możliwości lądowania lecę w zupełnym zacienieniu. Znakręcam w każdy załom, zatrzymuję się wszędzie, żeby zrobić choćby 50m w 0,2m/s… Przed „cyckiem nad Gemoną” podstawy opadają do 1400m n.p.m. Lecę nad chmurami i z tej wysokości muszę zacząć przeskok doliny. Vario buczy, cztery do dołu, dwa do tyłu… Nie umiem lądować na wstecznym i nie trafiam w piarg pod skałami, glajta składa na każdy możliwy sposób, paki nie rzucam tylko dlatego, że pod sobą mam linię wysokiego napięcia, a za plecami jezioro. Zawijam z wiatrem, z planem lądowania w drzewach przy drodze, ale wiatr trochę odpuszcza i mogę trafić na małą polanę w lesie.
http://xcportal.pl/node/102697
Dzień 6 i 7
Rano odpalam, robię 8km przeskok za dolinę. Wiatr ślizga się po zboczu, nad Bovcem stoi ogromna chmura, a zawodnicy PMP pojechali robić taska na Lijak. Przypominam sobie Bubusiowe „powinieneś przystopować, bo krzywdę sobie łatwo…”, ląduję i przez półtorej dnia idę pieszo szukając wody, drogi i zasięgu w telefonie…
Jak nie żyjesz to tam przyjdę i Cię za*****!
Arek Ś.
Padłem gdzieś za przeskokiem, potem opadłem z sił, bo od wczoraj nie piłem. Znalazłem resztki majowego śniegu z kupami kozic i poszedłem spać na końcu świata. Zasięg w telefonie łapię następnego dnia tuż przed startem taska i akcji poszukiwawczej. Przepraszam wszystkich, którzy martwili się brakiem kontaktu.