...

volbiv ’16 – SLO – ITA

Po wyprawie napisałem artykuł do gazety Vario. Wersje są dwie – lewa (biała) i prawa (pomarańczowa). Można czytać pionowo – jednym ciągiem lub dzień po dniu. Układ strony na telefonie może nie być poprawnie wyświetlony.

Wstęp

Pierwszy kontakt z paralotniarstwem zacząłem od „chcę  latać biwakowo” powiedzianego do białostockiego  instruktora przed zapisem na kurs… Aktualnie to mój  trzeci sezon latania. Pierwszy zakończył się na  dwutygodniowym wyjazdem na Słowenię z Walterem,  urywaniem się na przeloty od drugie dnia, lądowaniem  na polankach w lesie. W drugim przeprowadziłem się w  Beskid Wyspowy, 130h w powietrzu, w tym nalatałem  60h… Wieczorem przed wyjazdem pakuję sprzęt  paralotniowy, który od samego początku  kompletowałem pod kątem wagi – 11 325g do latania  „na co dzień”, 2000g ubrań oraz część wyprawowa,  pamiątki z rowerowych wypraw „ultralight”- śpiwór,  kuchnia, namiot, kijki itp. – 1852g. Razem z 3L wody i 3kg  jedzenia plecak waży 19,2kg.

Na Camp Gabrje dojeżdżamy wieczorem. Jutro  rozpoczynają się PMP. Zjechało się tu wielu znajomych,  integrujemy się do późnej nocy. Podpytani o wskazówki  Klaudia i Chrząszcz chętnie opowiadają o różnych  sztuczkach i opcjach – 200km do Bassano czy Levico  Terme, 250km do Insbrucka, zawietrzne, wiatry  dolinowe, granie rozdzielające masy powietrza, różne  poziomy podstaw… Czołówka polskiego paralotniarstwa  chyba nie jest świadoma, że nigdy w górach nie robiłem  dalekich przelotów. 

– Oglądałeś „Małego Księcia”? Świat dorosłych jest  smutny. Świat liczb, zaplanowany dzień po dniu, miesiąc  po miesiącu, rok po roku. Szybciej, dalej, wyżej, lepiej,  ale nie to jest najważniejsze…

Dzień 1 

Startuję z Lajnara, to będzie dzień na 200km, zjechało się  tu sporo polskich przelotowców. My jednak jesteśmy  spóźnieni, pierwsi od trzydziestu minut są już w  powietrzu, do tego jakaś dziewczynka targana wiatrem  blokuje start. Wykręcam się nad pierwszym szczytem,  wieje delikatny wschód. Lecę utrzymując się jak  najwyżej. Mijam Kobalę, Krn, na masywie Stola tak jak  uczył Fragles – lekka belka, z kontrolnym podkręcaniem,  aby mieć wysokość na przeskoki. Za Gemoną nie znam  najlepszej linii przeskoku, spadam nisko i łapię komin na  500m nad środkiem jeziora. Podkręcone 300m pozwala  na dolot do zbocza. Niecałe 10km bez możliwości  lądowania i widok Zupy wracającego nisko środkiem  doliny wystarcza, żeby zmienić moje plany i odbić na  południe. Po ponad godzinie kombinowania, po 25km  zygzaku nie mogę się przebić w kierunku przedpola i  ląduję z tyłu góry, 4km od startowiska nad Travesio. Jest  15:40, a ja przeleciałem tylko 105km… Dwie godziny  zajmuje spakowanie i przejście na południowe stoki, tam  szpeję się i po 20 minutach ląduję 7km dalej, 300m wyżej  na startowisku w Meduno. Na 273g kijkach Black Diamonda rozbijam 535g namiot  Arrizon, podłoga to cienka folia spożywcza, na to glajt  zamiast materaca i 490g śpiwór z puchem z najlepszych  polskich gęsi – Cumulus X-lite 200. Kolację gotuję na 48g  palniku Fire Maple 116T, w 96g garnku Tibetan Titanium  1300.  

Dużą grupą wchodzimy na Lajnar, część pilotów kręci  pierwsze bąble. „Dziękuję bardzo!” krzyczy śliczna  blondynka z uśmiechem od ucha do ucha, której  pomagam podtrzymując za uprząż przy pierwszym  starcie w górach. Lecę powoli do przodu podkręcając co  się da i czekając na znajomych. Wspólnie mijamy Krn,  Stol, Fraglesa, wracającego do komina z miejsca, gdzie  nie dało się już lecieć bez zakręcenia kółka.  Rozpoczynając lot przez szeroką dolinę żegnam się  machając do Jaśka i Wingera. Na przeskoku nie znajduję  żadnego komina, ale widząc zielonego Cayena z pilotem  w niebieskiej kurtce lecę pewnie dalej. Po wykrętce znad  jeziora i chwili lotu w wysokich górach w dosyć ostrej  termie uznaję za częściowo słuszną teorię „nie lataj w  miejscach bez możliwości lądowania”. Odbijam na  południe mocno myśląc przy wytyczeniu trasy pod  kątem wiatru dolinowego, gradientowego, kąta padania  słońca. Za grupkami Sępów prawie dolatuję do Travesio.  Ląduję na zawietrznej, zrobiłem pierwszą stówkę w  górach! Słońce jest jeszcze wysoko, mam czas, żeby  przejść na południowe stoki i znaleźć idealne startowisko  na jutro. Po krótkim marszu przechodzę na nawietrzną.  Zielone łąki, lekki wiatr, łopocząca wstążka. Jest prawie  18, ale szpeję się szybko i na żagluję drapiąc tyłkiem po  trawie, zza rogu wyłania się kilkadziesiąt glajtów. To  Meduno! Ląduję na startowisku, dostaję piwo od  dryndzących tu przez cały dzień Niemców i oglądam  zachód słońca. 

https://xcportal.pl/node/102230

https://xcportal.pl/node/102246

Dzień 2

Zaspałem, glajty kręcą się nad górką. Szybkie śniadanie,  start i drynda przez półtorej godziny 200-300m nad  startowiskiem… Lepiej nie będzie, a muszę dzisiaj  przeskoczyć strefę w Aviano. Odklejam się od górki i  ląduję 10km dalej. Trzeba było rano zrobić zlota i iść  pieszo… Łapię stopa do Aviano, wchodzę na górę, ale jest  już tak późno, że wykorzystuję 300m przewyższenia lądując na zboczu dwa kilometry dalej. Przez cały dzień w linii prostej przesunąłem się o 20km… 

Słońce powoli ogrzewa namiot, ptaki śpiewają, kursanci  robią poranne zloty z dolnego startowiska. Zbieram się  powoli, kilka wypraw rowerowych nauczyło mnie, że  mniej równa się więcej. Ubrań nie dubluję, po praniu  śmierdzącej koszulki mogę chodzić w bluzie, spodenki do  biegania mają wbudowane majtki, a chustka jest  kominiarką, czapką do spania i ręcznikiem.

– Warun jest! – krzyczy pierwszy Niemiec poznany  wczoraj wykręcając się nad górkę. 

Na zebranie niewielu gratów wystarczy mi kilkanaście  minut. Nie spieszę się z odlotem od góry, w niskich  górach nie widać cumulusów, jutro będzie padać, a do  Pieve D’alpago jest blisko. Po długim kręceniu w miejscu  stwierdzam, że szkoda czasu i lecę na przedpole do  głównej drogi. Na stopa łapię dziadka, z którym dogaduję  się słowami „links, rechts, stop, grazie”,  Afroamerykanina w szałowym, żółtym stroju w cętki i  matkę z dwójką dzieci wjeżdżającą w bramę domu „Mam  godzinę, gdzie Cię zawieźć?”. Wystarczy pod górkę. 

http://xcportal.pl/node/102388

Dzień 3

Rano szybki zlot, Amerykanie z bazy wojskowej nie  strzelali, ale karma czuwa i ostrzega kłami wyżła  niemieckiego, lądującymi na prawej łydce. Później po  20km marszu pod górę przez dwie godziny siedzę w  metalowej rurze na przełęczy. Lepszej drogi na łapanie  stopa nie mogłem wybrać, przejechały cztery auta. Na  przełęczy przeczekuję burzę licząc sekundy między  błyskiem i dźwiękiem. Zbliżała się szybko, ale poszła w  dolinę…

Maszerując czwartą godzinę w deszczu zaczynam  doceniać ilość wysiłku włożoną przez startujących w X Alps. Mam dość dzisiejszego dnia, a wg wyścigowego  tempa powinienem dołożyć jeszcze do tego 150km lotu  i przebieżkę wieczorem, niesamowite. Na szczęście te  zasady na moim wypadzie nie działają i mogę zapakować  się na pakę terenówki jadącej pod bar w centrum Pieve  D’alpago. Kelnerka klepie w ramię na przywitanie, czas  za szybko mija i pora poszukać łąki nad miastem. 

http://xcportal.pl/node/102656

Dzień 4

Znów wygląda to kiepsko, startowisko przykrywają  chmury, do zrobienia prawie 1000m do góry, a jest  południe. Podstawy są tak nisko, że nie ma szans na  przeskok doliny w kierunku Feltre. Odpalić na godzinny  oblot okolic udaje się dopiero o 15:30.

Lokalny lot kończę w dolince kilkadziesiąt metrów pod  oficjalnym lądowiskiem. Podjeżdża busik z pilotem  zwożącym kursantów „Wszystko ok? Zbieraj się,  jedziemy na piwo.” W lataniu podobno najwięcej nauczą koledzy np. Arek twierdzi, że po przelocie, gdziekolwiek  by nie doleciał otwiera piwo, potem drugie, potem… , a  rano budzi się w domu. Pora przetestować, po  pierwszym mój telefon ląduje za barem, po drugim glajt  trafia na pakę pickupa, po trzecim zostaję wysłany z  dychą w kieszeni po panini do miasteczka, a po czwartym  lokalny guru twierdzi, że trasa, którą bracia Valicowie  latają trzysetki jest bardziej ryzykowna, niż lot  południem przez aktywną strefę Aviano – wystarczy nie  dać się złapać. 

http://xcportal.pl/node/102697

Dzień 5

Support pogodowy prognozuje podstawy na 2800 i lekki  wiatr z zachodu. Dzień zapowiada się co najmniej tak  samo dobrze jak pierwszy, 120km do Tolmina nie  powinno być problemem. Odpalam przed południem,  przez godzinę czekam na komin, w końcu przeskakuję na  północ na standardową trasę na długie przeloty. Średnia  prędkość jest kiepska, bo muszę kręcić co się da.  Dolatuję do miejsca, w którym kilka dni wcześniej  odbijałem na południe, wiem czego mam się  spodziewać. Na zachodnim zboczu San Simeone wiatr  wzmaga się na tyle, że nie jestem w stanie lecieć do  przodu, ląduję na małej polanie w lesie. Jest 16, 1000m przewyższenia na San Simeone podchodzę w 5 godzin  ściągając z nóg nie przesadzając – co najmniej 100 kleszczy.

Teleport chyba zadziałał, bo wieczór skończyłem jedząc  kolację z Bułgarami w schronisku Marcusa, lokalnego  instruktora i opiekuna startowiska. Startowisko widzę z  okna. Po pierwszych kilometrach wiem, że lot wysokimi górami  będzie lepszą opcją, na przedpolu Alp chmury są kilkaset  metrów niżej. Po kolejnym odcinku bez możliwości  lądowania lecę w zupełnym zacienieniu. Znakręcam w  każdy załom, zatrzymuję się wszędzie, żeby zrobić  choćby 50m w 0,2m/s… Przed „cyckiem nad Gemoną” podstawy opadają do 1400m n.p.m. Lecę nad chmurami  i z tej wysokości muszę zacząć przeskok doliny. Vario buczy, cztery do dołu, dwa do tyłu… Nie umiem lądować  na wstecznym i nie trafiam w piarg pod skałami, glajta składa na każdy możliwy sposób, paki nie rzucam tylko  dlatego, że pod sobą mam linię wysokiego napięcia, a za  plecami jezioro. Zawijam z wiatrem, z planem lądowania  w drzewach przy drodze, ale wiatr trochę odpuszcza i  mogę trafić na małą polanę w lesie. 

http://xcportal.pl/node/102697

Dzień 6 i 7

Rano odpalam, robię 8km przeskok za dolinę. Wiatr ślizga się po zboczu, nad Bovcem stoi ogromna chmura, a zawodnicy PMP pojechali robić taska na Lijak. Przypominam sobie Bubusiowe „powinieneś  przystopować, bo krzywdę sobie łatwo…”, ląduję i przez  półtorej dnia idę pieszo szukając wody, drogi i zasięgu w  telefonie…

Jak nie żyjesz to tam przyjdę i Cię za*****!

Arek Ś.

Padłem gdzieś za przeskokiem, potem opadłem z sił, bo od wczoraj nie piłem. Znalazłem resztki majowego śniegu z kupami kozic i poszedłem spać na końcu świata. Zasięg w telefonie łapię następnego dnia tuż przed startem taska i akcji poszukiwawczej. Przepraszam wszystkich, którzy martwili się brakiem  kontaktu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *